Filmy w których jednym z głównych bohaterów jest zwierze nie mają dobrej passy. Najczęściej są przesłodzonymi wydmuszkami, które tworzy się tylko po to aby uszczknąć kawałek box-offce’owego tortu. W tym roku na szczęście ten proceder zaczął się zmieniać: zimą w kinach pojawił się film „Był Sobie Pies” będący przepiękną opowieścią o przyjaźni między człowiekiem a zwierzęciem, w lipcu kina nawiedził świetny dokument „Kedi – sekretne życie kotów” ukazujący jak ważny jest szacunek dla każdego a teraz na wielkim ekranie możemy obejrzeć typowe kino familijne do którego zalicza się tytuł „Moje wakacje z Rudym”. Możecie powiedzieć, że zauważalny jest przesyt tego typu produkcjami, ale do puki są one dobrze zrealizowane to świetnie urozmaicają kinowy repertuar.

Wakacje to kinowy sezon blockbusterów – największe premiery lata już za nami i rozpoczął się potoczny „sezon ogórkowy”. Przyjemnie jednak oderwać się od zgiełku i obejrzeć miły film, który potrafi wzruszyć i pokrzepić. „Moje wakacje z Rudym” to kino przygody ukazujące ogromną przyjaźń między jedenastoletnim chłopcem, a jego niezwykłym czerwonym psem osadzone w realiach wiejskich stepów Austraii. „Kiedy jedenastoletni Mick (Levi Miller) zostaje wysłany na farmę dziadka (Bryan Brown) w odległym regionie Pilbara w Zachodniej Australii, spodziewa się, że na miejscu czeka go wyłącznie nuda i ciężka praca. Wszystko zmienia się, gdy w życiu Micka pojawia się Rudy – jedyny w swoim rodzaju czerwony pies. Przygarnięty przez chłopca rezolutny zwierzak z miejsca staje się jego nieodłącznym towarzyszem oraz przyjacielem na dobre i na złe. Wkrótce wielka przyjaźń łącząca Micka i Rudego, da początek wydarzeniom, którymi zachwyci się cały kraj!” – opis dystrybutora

Idąc na omawiany tytuł nie miałem wielkich nadziei na obejrzenie dobrego filmu – bałem się, że dubbing zatrze dobre wrażenie i tylko osłabi produkcję. Po obejrzeniu zwiastuna takie obawy były w pełni zasadne. Jednak się zaskoczyłem: dubbing nie był taki zły (choć coraz mniejsza ilość tytułów dystrybuowanych z napisami mnie martwi), historia jest ciekawie opowiedziana a scenografia i klimat panujący miejscu kręcenia dodały masę uroku. Na ekranie widzimy ogromną farmę obsługiwaną przez duży personel. Jej obszar jest tak wielki, że do pędzenia krów używa się śmigłowców i motocykli – przestrzeń ta potrafi przytłoczyć lecz gdy tylko na ekranie pojawia się Rudy wnosi ze sobą ładunek pozytywnej energii.

Zawsze mnie ciekawiło jak filmowcy kręcą filmy ze zwierzętami w taki sposób, że nie reagują one na kamery, mikrofony i cały potrzebny sprzęt. Z pewnością dużą rolę odgrywa tu wyszkolenie psa, ale również kunszt operatora. Powiedzmy sobie szczerze – w omawianym filmie nie ujrzymy ujęć rodem z filmów Christophera Nolana, ale powstałe kadry są przyjemne dla oka. Pies jest zdecydowanie najlepszym „aktorem” na planie – reszta obsady wypada bardzo sztucznie i nieprzekonująco. Drętwe dialogi, czasami dziwna mimika i słabe oddawanie uczuć ujęły wiele magii omawianemu tytułowi.

„Moje wakacje z Rudym” to dość ciekawe filmowe doświadczenie. Historia, przygoda i przyjemność oglądania jest niszczona przez marną grę aktorską i słaby scenariusz. Jeżeli chcecie zabrać na film swoje pociechy, możecie to zrobić w ciemno ponieważ wyniosą z niego piękny morał o przyjaźni.


OCENA
  • 61%
    Fabuła - 61%
  • 47%
    Gra aktorska - 47%
  • 56%
    Jakość scenariusza - 56%
  • 76%
    Przyjemność z oglądania - 76%
60%

Podsumowanie:

Ciekawe filmowe doświadczenie. Historia, przygoda i przyjemność oglądania jest niszczona przez marną grę aktorską i słaby scenariusz. Jeżeli chcecie zabrać na film swoje pociechy, możecie to zrobić w ciemno ponieważ wyniosą z niego piękny morał o przyjaźni.