Najnowszy tytuł z uniwersum DC zaliczył ogromne problemy na planie i zmianę osób odpowiedzialnych za losy produkcji co skutkowało wycięciem wielu scen i dokrętkami w ostatnim możliwym momencie. Zack Snyder zawiera w swoich filmach ogromny przesyt informacji (w większości zbędnych) dlatego cieszę się, że Joss’owi Whedon’owi udało się wszystko sklecić w jedną całość, która nie rozlatuje się już na wstępie. Zmiana reżysera dała podwaliny aby w przyszłości DC konkurowało na równym poziomie z Marvelem o ile studio nie zaprzepaści taj szansy.
Koncept polegający na zebraniu bohaterów z wcześniejszych produkcji i stworzenie drużyny mającej stawić czoło zagrożeniu, które może zniszczyć świat nie zaangażuje widza na tyle aby zapamiętać oglądany obraz na dłuższy czas. Najważniejsze są emocje i stosunki między bohaterami – to właśnie dzięki nim zależy nam na odgrywanych przez aktorów postaciach, które zyskują ten „ludzki” element. Na ekranie widzimy dobrze znane nam twarze: Batman (Ben Affleck), Wonder Woman (Gal Gadot) oraz nowych bohaterów Flasha (Ezra Miller), Cyborga (Ray Fisher) i Aquamana (Jason Momoa) przez co połowę filmu stracono na ich przedstawienie. Czym „Liga Sprawiedliwości” różni się od „Avengers”? Praktycznie wszystkim – brak spójności, ogromna fragmentaryczność, nie ma tu też sensownego antagonisty choć na szczęście nie widzimy na ekranie świetlnego promienia wystrzelonego w niebo. Oglądając to wszystko nie odczuwamy, żadnego zagrożenia płynącego ze strony Steppenwolfa.
Tak wielka produkcja to również ogromny budżet, który powinien wywołać u widza opad szczęki, lecz w tym przypadku tak się nie dzieje, albowiem twórcy zaserwowali nam świat stworzony z marnego CGI, które w niektórych momentach przenosi nas w czasie do lat dziewięćdziesiątych. Danny Elfman poprawił za to soundtrack, który już nie katuje naszych uszu gregoriańskimi chórami. Jeżeli pominiemy elementy, które były jedynie efektem ogromnych planów i ambicji to okaże się, że „Liga sprawiedliwości” potrafi dostarczyć oglądającemu naprawdę dobrą rozrywkę.
Superman (Henry Cavill) nareszcie jest tym kim powinien być od samego początku – jest charyzmatyczny, ma bardzo dobrą prezencję i humor; dzięki tym elementom gdy tylko pojawi się na ekranie kradnie dla siebie całe show. Aquaman na szczęście nie jest tylko śmieszkiem dorzuconym do filmu na doczepkę a pełnowartościowym członkiem drużyny. Batman i Wonder Woman to świetnie dopasowany duet, który zaczął w końcu ze sobą w normalny sposób rozmawiać (jeżeli widzieliście „Batman v Superman” to wiecie o czym mówię). Ezra Miller wcielający się w postać Flasha to istna perełka filmu – to właśnie jemu przypadły najlepsze efekty komputerowe, oraz bardzo dobre dialogi mające na celu rozluźnienie sytuacji. Oczywiście w większości są to one-linery, lecz w większości bardzo trafne.
„Liga sprawiedliwości” rodziła się w bólach, lecz w pewien sposób udało się jej naprawić błędy poprzednika. Sam wybierałem się na film z dość mieszanymi uczuciami, lecz zostałem pozytywnie zaskoczony. Superman się uśmiechnął, Batman korzystał z gadżetów, nawiązano do klasyki DC w wykonaniu Tima Burtona – to była naprawdę dobra rozrywka.
Comments