Pierwszy film walczący o nagrodę czarnego konia bardzo mnie zaskoczył. Spodziewałem się, że będzie typowym festiwalowym średniakiem, lecz to co zobaczyłem dogłębnie mną wstrząsnęło. Quality Time jest podzielony na pięć części a każda z nich przedstawia inną historię. Przeplatają się tu, relacje rodzinne, tęsknota za minionymi chwilami, psychologiczne mierzenie się z własnym lękiem i czarny humor, który sprawnie spaja fabułę w całość.

Reżyser Daan Bakker prezentuje nam opowieść o dorastaniu przepełnioną patosem i smutkiem, która uderza widza swoim wydźwiękiem – czasem nieznośnym, lecz bardzo trafnie ukazującym ludzkie życie. Gdy oglądamy te obrazy zdajemy sobie sprawę, że twórcy zawarli w produkcji ogromny ładunek emocjonalny mający ukazać nam główny morał – najważniejsza jest rodzina. Może się wam wydawać, że to wtórne podejście, lecz świeża koncepcja ożywiła tak bardzo wyświechtany w kulturze motyw.

Obraz zachwyca swoim wyglądem – długie ujęcia w połączeniu z naturą krajów Beleluxu oraz montażem powodującym, że aktorzy przez większą część filmu nie są głównymi elementami na ekranie potrafią zaintrygować. Pogląd na całe otaczające ich otoczenie powoduje, że widzem szargają skrajne uczucia od zdumienia po wściekłość. „Quality Time” rozpoczyna się animowaną historią, która udowadnia, że nie potrzebne są wyidealizowane pod każdym względem ujęcia, żeby przykuć naszą uwagę. Wystarczy najprostszy malunek z Painta aby rozśmieszyć widza do łez – mleko i szynka stają się głównym tematem do rozmów przez co wzbudzają wielką ciekawość swoją awangardą.

„Quality Time” to emocjonalny rollercoaster! Jeżeli wciągniemy się w konwencję filmu to jesteśmy w stanie zaakceptować jego wizualny minimalizm oraz powściągliwość. Nie jest to kino dla każdego – przytłaczające a jednocześnie piękne; denerwujące i pełne humoru; przerażające oraz pełne rodzinnej atmosfery – cechy te sprawiają, że tytuł jest po prostu jedyny w swoim rodzaju.


Film Obejrzałem na Festiwalu

]]>