„Śnieżka”, czyli nowy remake live action od Disneya to chyba najbardziej znienawidzony film w Internecie. Jeszcze przed premierą pewne kanały oraz środowiska grzały temat, jak to WOKE niszczy ich dzieciństwo, Disney się skończył, a progresywny przekaz będzie gwoździem do trumny Hollywood. Popularne wśród grifterów hasło go woke, go broke było odmieniane przez wszystkie przypadki, a „Śnieżka” stała się idealnym celem. Przyczynił się do tego głupiutki wywiad z odtwórczynią głównej roli, która zawarła w nim wszystkie punkty rozgrzewające do czerwoności świadome środowisko zdrowego rozsądku. Tak ogromnej fali nienawiści dawno nie widziałem, a krytyka skupiona na kolorze skóry bohaterów czy wprowadzaniu do 88-letniej historii współczesnych elementów była na porządku dziennym. Teraz gdy film jest już dostępny w kinach i możemy go zobaczyć na własne oczy, warto się przekonać czy internetowa nagonka i osoby, które ją nakręcały, powinny mieć tak ogromny wpływ na popkulturę. Nic nie klika się tak jak nienawiść.
Jeżeli widzieliście animację z 1937 roku, to znacie fabułę „Śnieżki”. W wersji z 2025 roku jest tak mało zmian i są one na tyle marginalne, że nie mam pojęcia, po co je w ogóle wprowadzano. Odtwarzanie na nowo tych samych historii to praktyka stojąca w sprzeczności z kreatywnością, którą powinna prezentować sztuka filmowa. Odgrzewanie tych samych kotletów i drenaż znanych marek stały się podwalinami współczesnego Hollywood. Jednak nie ma się czemu dziwić skoro gdy do kin trafia świeża, oryginalna produkcja, to widzowie jej nie oglądają, a film przynosi straty. Z Box Office jasno wynika, że pomimo narzekania na brak nowości kochamy chodzić na sequele i wielkie franczyzy. Wielkie korporacje nie lubią podejmować ryzyka. Jeżeli widzą gdzieś blisko łatwy pieniądz, to schylą się po niego – kto by tego nie zrobił. „Śnieżka” to typowy produkt branży będącej w głębokim kryzysie tożsamości.

Czy to WOKE i progresywność są największym problemem omawianego dzieła? Nie! Największym problemem jest tutaj marny scenariusz i wszechobecna wtórność. Czasami nie mogłem uwierzyć w to, co twórcy prezentują nam na ekranie. Dziurawy skrypt towarzyszy nam cały czas, niektóre postacie wyskakują jak z kapelusza bez żadnego backstory, a unowocześnienie historii polegające na wycięciu wątku księcia i zastąpienie go przywódcą bandytów z lasu, który robi praktycznie to samo, co książę w oryginale jest kompletnie zbędne. Kierowana przez niego banda jest zupełnie niewykorzystana i podejrzewam, że przy okazji burzliwej produkcji ich wątki zostały wycięte. Wciśnięto na siłę cały wątek, który kompletnie nie pasuje do fabuły, zaburza jej strukturę i wybija z rytmu.
Warstwa wizualna również jest nierówna. Scenografie, kostiumy i lokacje nagrywane kamerą wyglądają bardzo dobrze. Na drugim końcu skali mamy świat wygenerowany w komputerze, którego elementy gryzą się z rzeczywistością. Bohaterowie często przekraczając granicę CGI, przeskakują tak naprawdę pomiędzy dwoma filmami, których historie sklejone są na ślinę. Jeżeli mówimy o efektach komputerowych, to porozmawiajmy o projektach krasnoludków, które są po prostu okropne. W obsadzie są osoby niskorosłe, więc dlaczego nie obsadzono ich w tej roli. Istnieje przecież charakteryzacja. Jeżeli chcieli pójść w pełne CGI, to mogli je lepiej dopieścić. Całość wygląda na niedopracowaną, a ilość pieniędzy, którą pochłonęła produkcja, jest całkowicie niewidoczna.

Oczywiście nie wszystko w „Śnieżce” jest złe. Rachel Zegler niesie ten film na swoich barkach. Ona po prostu urodziła się do roli śnieżki. Jej popis aktorski i wokalny spaja całą fabułę i w niektórych momentach wynosi ją na prawdziwe wyżyny. Wątek głównej bohaterki poprowadzony jest bardzo dobrze i wybija się spośród otaczającej go przeciętności. Andrew Burnap jako książę/przywódca bandytów wypada naturalnie. Nie ma w nim patosu i wywyższenia, a kierujące nim pobudki są wiarygodne. Nie można tego powiedzieć o grupie tegoż robin hooda, której nawet nie powinno tutaj być. Na przeciwnym końcu skali jest gra aktorska Gal Gadot – o ile można to nazwać aktorstwem. Izraelska modelka swoją ekspresją nawiązuje do starej baby z targu. Z tego tartaku byłaby boazeria na całe mieszkanie, a nawet coś dla sąsiadów by zostało. Jakim cudem ona ma tak wysoką pozycję w Hollywood. Ładna buzia najwidoczniej wystarczy. Dołóżmy do tego zaangażowane politycznie komentarze Gadot i obrzydzenie gotowe. Gdy w filmie zła Królowa mówi o paleniu ludziom domów, to od razu mam skojarzenia z sytuacją na bliskim wschodzie.
„Śnieżka” piosenkami stoi. Wstawki musicalowe są wprost cudowne. Poza nowymi utworami usłyszymy wyselekcjonowane treści z oryginalnej animacji, a wszystko to zostało wykonane z największą pieczołowitością. Choreografia występów tanecznych wygląda rewelacyjnie i choć w niektórych momentach główni bohaterowie giną wśród statystów, to cieszy mnie fakt, że zrealizowano je z dużą pompą. Gdyby całość tak wyglądała, to mielibyśmy do czynienia z porywającą produkcją. Jak widzicie „Śnieżka” to dziwny przypadek, gdzie nudną i wtórną fabułę przyćmiewają elementy, które pierwotnie miały być jej uzupełnieniem.

Czy „Śnieżka” to najgorszy remake live action Disneya? Wolne żarty – widzieliście Pinokio? Niestety jest to film przeciętny, którego dobre składniki cały czas walczą ze złym scenariuszem i nierównym CGI. Najbardziej w tym wszystkim szkoda mi obsady, która w ostatnich miesiącach przeżyła ze strony internetowych komentatorów prawdziwą nagonkę. Wiadome kanały na YouTube tylko czekają na niepowodzenie „Śnieżki”, aby wytworzyć kolejną falę hejtu bez żadnego pokrycia. Współczesny komentariat oparty na review bombingu to największa zmora, a selektywne podejście do mówienia o dziełach popkultury zabija przyjemność z doświadczania nowości. Popkultura nie ma lekko.
