„Towarzysz” przeszedł kompletnie pod moim radarem premier. Przed seansem nie wdziałem żadnego zwiastuna, kampania promocyjna też mnie ominęła, więc poszedłem do kina w ciemno. Była to najlepsza decyzja, jaką mogłem podjąć. „Towarzysz” to film, który działa na widza poprzez zaskoczenie. Im mniej wiesz o fabule, tym lepiej się bawisz podczas oglądania. Gdy wchodziłem na salę kinową, spodziewałem się typowego romansidła — tak właśnie sprzedawały ten film plakaty. Och jak bardzo się zaskoczyłem.
Grupa znajomych spotyka się w domu na odludziu, by miło spędzić weekend. Podczas idyllicznej sielanki dochodzi do wypadku, a ich ukrywane prawdziwe intencje wychodzą na jaw. Tak wygląda streszczenie fabuły, które nie zdradza jej szczegółów. Wydaje się do bólu prosta i taka jest, ale przez częste zwroty akcji i kreatywność twórców oddziałuje na nas hipnotyzująco. Gdy intryga wkracza w kulminującą fazę trudno oderwać wzrok od ekranu. Pomysłowość, z jaką ukazano wątek miłosnego oddania to prawdziwe mistrzostwo świata. Spodziewajcie się niespodziewanego – te słowa najlepiej oddają atmosferę Towarzysza. Trudno recenzować film bez mówienia o nim, ale w tym przypadku tak trzeba. Ujawnienie jakiegokolwiek elementu zawartości byłoby prawdziwą zbrodnią.

„Towarzysz” jest pełnometrażowym debiutem kinowym reżysera. Drew Hancock wcześniej pisał scenariusze filmów telewizyjnych i seriali. Brał udział również w tworzeniu skryptu dla serialu Adult Swim „Korniszonek”. W tym przypadku widać doświadczoną rękę do ukazywania groteski i makabry. Jego podejście do prowadzenia aktorów na planie jest godne podziwu. Nie potrzebują wydumanych dialogów, bo ich mowa ciała wyraża wszystkie potrzebne emocje. Od scen romantycznych po znęcanie psychiczne i elementy gore widzimy prawdziwy kunszt aktorski.
Nie udałoby się to bez rewelacyjnych kreacji. Jack Quiad jako Josh jest świetny. Jego brak szacunku do drugiej osoby i lekceważące podejście do życia są przerażające. Lukas Cage i Harvey Guillén również błyszczą na ekranie, jednak to odtwórczyni głównej roli Sophie Thatcher kradnie całe show. Wątek Iris jest najlepszy w całym filmie, a wola przetrwania i chęć zemsty, które obserwujemy, ukazane są bezbłędnie. Cała obsada stara się, aby ich bohaterowie wypadli naturalnie. Czasami coś zgrzytnie i przeszarżują, ale w tym przypadku nie sprawia to większych problemów, bo pasuje do obranej konwencji.

Towarzysz – scenariuszowa perełka
Jednak nic by z tego nie wyszło, gdyby scenariusz był słaby. Odpowiada za niego reżyser, który przelał na ekran swoje najbardziej zwariowane pomysły. Miłość będąca przyczyną morderstwa – jest. Znęcanie fizyczne i tortury – są. Heist movie – jest. Thriller psychologiczny – jest. Rozprawa nad technologią – jest. Lista jest bardzo długa, a wielowątkowość jest największym atutem omawianego dzieła.
Zabawa z widzem i granie na jego oczekiwaniach, które z czasem przechodzą w strach. Wolność kreatywna, którą obserwujemy, wprost zniewala. Dawno nie czułem się tak podczas oglądania filmu. Ukazane w nim relacje damsko-męskie nigdy nie są tym, czym się wydają. Całość polana jest ironicznym humorem, który osładza brutalność prezentowaną na ekranie. Ludzie traktujący swoich partnerów jak zabawki, które w końcu się buntują. Prawdziwa miłość to dla nich pojęcie względne – liczy się tylko to, czy oddanie przyniesie korzyści dla ich pogruchotanego ego.
„Towarzysz” to film, który operuje na zaskakujących zwrotach akcji. Idealnie wpisuje się również w temat aktualnych przemian społecznych i naszego podejścia do technologii i otaczającego świata. Przeniesienie tej historii na nasz własny grunt wcale nie byłoby trudne, a ta wizja przeraża jeszcze mocniej. Przed seansem nie oglądajcie żadnych zwiastunów, które zdradzają fabułę. W tym przypadku działania dystrybutora można nazwać sabotażem własnej produkcji. Gdy wiemy, co się wydarzy, to nie wciągniemy się immersywnie w fabułę. Tak się nie po prostu robi.






