Nigdy nie przypuszczałem, że ktoś wpadnie na pomysł nakręcenia kontynuacji „Mamma Mii”, która brylowała na ekranach kin dekadę temu. Hollywood w ostatnim czasie przeżywa produkcyjny regres, więc nie jestem też specjalnie zaskoczony – słowa te mogłyby zasugerować, że sequel jest kompletnie nieudany, a przede wszystkim niepotrzebny, lecz jest to błędne myślenie. „Mamma Mia: Here We Go Again!” jest bardzo przyjemną odskocznią i wprost perfekcyjnym sposobem na spędzenie letniego wieczoru.

Córka Donny (Meryl Streep), Sophie (Amanda Seyfried) planuję odnowienie i wielkie otwarcie hotelu w miejscu gdzie jej matka spędziła najpiękniejsze chwile swojego życia. To właśnie tam poznała trzech kochanków, z którymi przeżyła burzliwe romanse. W filmie zastosowano dwie linie czasowe, przez co równolegle z jej staraniami oglądamy przygody Donny, która po skończeniu studiów postanawia przeżyć niezapomnianą przygodę.

Jeżeli podobała Ci się część pierwsza, to wyjdziesz z kontynuacji zadowolony. Tak jak w przypadku pierwowzoru scenariusz jest dość pretekstowy, lecz poziom uproszczeń, zbiegów okoliczności i wszechobecnego kiczu przekroczył masę krytyczną. Całość fabuły można streścić słowami: co za przypadek, a to dopiero początek problemów całej produkcji. Nikt tu nie przejmuje się logiką wydarzeń, ani nie dba chociaż o pobieżne wytłumaczenie kilku wątków. Jako przykład podam zakochanie się Donny w trzech młodzieńcach – dlaczego jej wybrankami byli przypadkowo poznani mężczyźni? Na to pytanie nigdy nie dostaniemy odpowiedzi. „Mamma Mia” to przede wszystkim musical pełen numerów tanecznych zespołu ABBA – pod tym względem sequel radzi sobie lepiej od oryginału. Nikt nie udaje, że chodzi o cokolwiek innego niż zawieranie choćby w najprostszych wydarzeniach dziejących się na ekranie muzyki legendarnej szwedzkiej grupy. Aktorzy nie fałszują…nawet Pierce Brosnan został poskromiony i jego rola nie przypomina już występu na wieczorku karaoke, co należy odnotować jest ogromnym sukcesem. Całość działa naprawdę dobrze, a przez mój szacunek do dokonań ABBY byłem wprost zachwycony tym, że możemy posłuchać nie tylko największe hity, lecz również mniej znane piosenki zespołu.

„Mamma Mia: Here We Go Again!” obsadą stoi. Zebranie grupy tak świetnych aktorów i sprawienie, że bawią się wprost wyśmienicie na planie zasługuje na aplauz. Nie ma tu choćby jednego słabego ogniwa począwszy od młodej kadry po aktorskich weteranów pokroju Meryl Streep, Pierce’a Brosnana, Colina Firtha, Julie Walters i Stellan’a Skarsgårda. Całość zgrana jest w prost wyśmienicie, a dopełnieniem aktorskich wyżyn jest występ divy wokalnej Cher, która wydaje się być tu na siłę, lecz gdy zaczyna śpiewać, to po prostu rozpływamy się na kinowym fotelu. Największą sympatią darzę największe przyjaciółki Donny, czyli Rosie i Tanye, które zarówno w wersji młodszej, jak i starszej są po prostu znakomite. To one stanowią główne źródło humoru filmu i z tego zadania wywiązują się bez zarzutu.

Ocenianie filmów pokroju „Mamma Mii” nie należy do najłatwiejszych. Mają one w sobie ogromne niedociągnięcia, głupoty scenariusza i wprost ogromne pokłady kiczu, a i tak ogląda się je z uśmiechem na ustach. Nie inaczej jest w tym przypadku. Jeżeli przymkniecie oko na niedoróbki i pójdziecie do kina z zamiarem świetnej zabawy to gwarantuję wam, że takową otrzymacie. Niczego więcej nie oczekiwałem.


OCENA
  • 53%
    Fabuła - 53%
  • 50%
    Gra aktorska - 50%
  • 57%
    Jakość scenariusza - 57%
  • 80%
    Przyjemność z oglądania - 80%
60%

Podsumowanie

W „Iniemamocnych” drzemie ogromna siła – są to kulisy życia superbohatera, relacje rodzinne i problemy, które dotyczą każdego z nas. Nie ma tu wyidealizowanego świata, lecz brutalna rzeczywistość przedstawiona za pomocą genialnej animacji. Pixar od lat nie schodzi poniżej pewnego poziomu, choć przyznam, że po tylu latach oczekiwania liczyłem na coś więcej.