Kobiety nigdy nie miały łatwo w świecie superbohaterów. Filmowe uniwersa przez lata opanowane były przez postaci męskie, a duże studia nie zaprzątały sobie głowy umieszczeniem w nich solowego pierwiastka płci pięknej. Trend zaczął się zmieniać wraz z powstaniem „Wonder Woman”, do której należy korona pierwszej adaptacji komiksu z superbohaterką w roli głównej. DC i Warner Bros. zmieniły rynek, a film Patty Jenkins odniósł niebywały sukces. Marvel goniony przez konkurencję odpowiedział „Kapitan Marvel” – wyprodukowanym od linijki zapychaczem, który jest jedynie drobnym dodatkiem do ostatecznego starcia, jakie zobaczymy w „Avengers: Koniec gry”. Dodatkiem, bez którego ów fabuła nie miałaby asa w rękawie.
Może słowa „wyprodukowany od linijki zapychacz” wydają się zbyt mocne, lecz Marvel niestety nie popisał się inwencją twórczą, podczas kreowania origin story Carol Danvers. Oglądając „Kapitan Marvel” mamy wrażenie obcowania z produkcją z samego początku MCU. Struktura filmu bliższa jest pierwszemu Kaptanowi Ameryce, Iron Manowi, Hulkowi i Thorowi niż Strażnikom Galaktyki czy Czarnej Panterze. Możemy dojść do wniosku, że Marvel nie chce wyjść poza sprawdzony schemat i woli prezentować widzowi oklepany już wiele razy standard. Jest to zadziwiające, bo właśnie przy wspomnianej wcześniej Czarnej Panterze zaprezentowano masę świeżych pomysłów, a tu taki zonk. Na szczęście pomimo tak wielkiego rozczarowania, sam film ogląda się nad wyraz przyjemnie.
Ogromna w tym zasługa porywającej Brie Larson, wspaniałego za każdym razem gdy pojawia się na ekranie Samuela L. Jacksona, świetnego Jude Lawa i nadzwyczaj sprawdzającego się w roli comic reliefa Bena Mendelsohna. To właśnie obsada i lekkość wypowiadanych przez nią dialogów ratują film. Tak pochlebnych słów niestety nie można powiedzieć o scenariuszu, który jest kalką filmów o prześladowaniach rasowych. Z twistu fabularnego również nic nie wychodzi, ponieważ całą intrygę odkrywamy w połowie filmu.
Origin story nie muszą być nudne, ale niestety „Kapitan Marvel” wpisuje się do tego nurtu. Film powstał, aby przedstawić nam bohaterkę, która pojawi się w „Avengers: Koniec gry”. Zrobił to w sposób poprawny i nie wnoszący zbyt wiele do uniwersum, poza wyjaśnieniem trudnych relacji Danvers z Furym. Produkcja ma swoje momenty i czasami może się podobać, lecz gdy patrzymy na niego z perspektywy czasu, to dochodzimy do wniosku, że jest produkcją kompletnie zbędną.
OCENA
- Fabuła - 38%38%
- Gra aktorska - 94%94%
- Jakość scenariusza - 51%51%
- Przyjemność z oglądania - 57%57%
Podsumowanie:
Origin story nie muszą być nudne, ale niestety „Kapitan Marvel” wpisuje się do tego nurtu.
Comments