Lata 80 były dość burzliwym okresem w historii. USA zmagały się z przemytem narkotyków a w Ameryce Środkowej pojawiły się zarzewia komunistycznej rewolucji. Wybuchła afera Iran-Contras, która wstrząsnęła opinią publiczną na całym świecie a w Kolumbii powstał najpotężniejszy kartel narkotykowy – kartel z Medellin – dowodzony przez Pablo Escobara. Tytułowy Barry Seal choć trudno w to uwierzyć był zamieszany w każde z powyższych wydarzeń dlatego przedstawienie jego historii na ekranie wygląda jak całkiem sprawnie wykonane połączenie serialu „Narcos” i filmu „Wilk z Wall Street” . Przyznam szczerze, że dawno nie widziałem tak dobrego filmu z Tomem Cruisem!
Barry Seal to pilot linii lotniczych dorabiający na boku przemycając cygara. Dzięki uczestnictwu w owym procederze zostaje zauważony przez CIA, które proponuje mu udział w ściśle tajnym projekcie polegającym na nielegalnym zbrojeniu bojówek w Ameryce Łacińskiej. Akcja nabiera rozmachu, gdy główny bohater poznaje Pablo Escobara i zgadza się pracować jako „narkotykowy kurier” – dla Barry’ego to pestka; w końcu jest pilotem samolotu. Wkrótce dochodzi do kuriozalnej sytuacji w której Barry pracuje dla CIA, kartelu z Medellin i Contras – mając tak ogromną ilość zleceń nie nadąża z praniem brudnych pieniędzy, a tak ogromne fundusze zwykle przyciągają duże kłopoty.
Od samego początku filmu miałem uczucie deja vu. Wiedziałem, że gdzieś już widziałem podobną stylistykę, równie dynamiczny montaż i pracę kamery a także wprost wzorowe rozłożenie wątków. Nagle mnie olśniło – „Barry Seal: Król przemytu” jest inspirowany „Wilkiem z Wall Street” Martina Scorsese – jak już brać inspirację to od najlepszych! Obranie podobnego tonu fabuły lecz ze zmienioną historią wprost ze świata narkobiznesu było strzałem w dziesiątkę. Oczywiście wprawne oko wychwyci masę podobieństw do produkcji mistrza Scorsese lecz fabuła jest na tyle świeża, że można je wybaczyć.
Jeżeli chodzi o casting to w związku z nim miałem największe wątpliwości. Po ukazaniu przez Toma Cruisa w „Mumii” aktorskiej drewnianej natury nie byłem przekonany czy obsadzenie Go w głównej roli było dobrym pomysłem. Jednak na szczęście reżyserowi Dougowi Limanowi udało się przeprowadzić aktora przez produkcję bez większych zgrzytów, choć na jego twarzy widzimy miny wprost ze świata „dark universe”. Reszta obsady wypadła równie dobrze, choć nikt nie wybił się grą aktorską przed szereg.
Po ostatnich słabych kinowych premierach „Barry Seal: Król przemytu” jest wprost zbawienny. Dostarcza masę rozrywki, został świetnie napisany i rozłożony oraz ani na chwilę nie popada w patos i nudę. Przedstawiona historia jest serwowana w przystępny sposób co rusz zaciekawiając widza, a lecąca w tle muzyka z epoki również pobudza naszą wyobraźnię. Universal Pictures stworzyło idealny film na zakończenie wakacji – przyjemny w oglądaniu i zachęcający do głębszego zagłębienia się w życiorys Barry’ego Seal’a!
OCENA
- Fabuła - 79%79%
- Gra aktorska - 84%84%
- Jakość scenariusza - 75%75%
- Przyjemność z oglądania - 82%82%
Podsumowanie:
Comments