Gdy w pojawiły się pierwsze przecieki odnośnie tytułu najnowszego filmu MCU każdy fan komiksów zastanawiał się jak zostanie nam ukazany koniec świata asgardzkich bogów. Poprzednie filmy z synem Odyna w roli głównej przyzwyczaiły nas do wszechobecnego patosu i mrocznej oprawy audiowizualnej, która po prostu nie pasowała do stylistyki obranej przed laty przez Marvela. Na szczęście produkcją zaopiekował się reżyser znany z nieprzeciętnego podejścia do kręcenia filmów Taika Waititi – „Co robimy w ukryciu” lub „Dzikie łowy” były przesiąknięte niedorzecznym poczuciem humoru i brakiem jakichkolwiek ograniczeń więc zobaczenie Thora w takiej konwencji stało się moim marzeniem. W końcu nadszedł dzień premiery a ostateczny efekt po prostu wbił mnie w fotel – od czasów „Strażników galaktyki” żaden film studia nie wywarł na mnie takiego wrażenia jak „Thor: Ragnarok”.

Thor (Chris Hemsworth) przemierza dziewięć wymiarów aby zapobiec zagładzie Asgardu, w którym przez rodzinne niesnaski panuje chaos i anarchia. Wydarzenie te są powodem uwięzienia długowłosego boga piorunów na końcu znanego mu świata. Sytuacja bohatera odmienia się gdy na planecie Sakar udaje się mu stworzyć drużynę.

Podejście reżysera do materiału źródłowego to rzadko spotykane w świecie filmu ulepszenie go tak, że jest lepszy od oryginału. Kompletna metamorfoza świata Odyna sprawiła, że jest ona przyjemna dla oka, mrok zastąpiły bardzo mocno nasycone kolory a użyta muzyka podkreśla i uwydatnia nigdy nie zwalniające tempo. Siedemnasta produkcja z komiksowego uniwersum została zbudowana tak aby w jak największym stopniu odciąć się od filmów „Thor” z 2011 roku i „Thor: Mroczny świat” z 2013 roku – dzięki temu zabiegowi nie musimy oglądać poprzednich części, które z pewnością nie zaliczają się do udanych. Historia od początku skrojona jest pod głównego bohatera. Główną rolę w produkcji odgrywa duet Thor i Hulk, który pomimo tego, że jest kompletnie nielogicznym połączeniem stał się wprost ikoniczny. Postacie z filmu na film ewoluują i ukazują coraz więcej ludzkich emocji; nawet Hulk nie jest już bezmyślną bestią, tylko myślącym herosem stojącym obok Bruce’a Bannera a nie będącym jego niechcianą częścią.

Humor wylewający się z każdej sceny jest bardzo naturalny i niewymuszony. Pojawia się nawet w ważnych momentach co nie psuję ogólnego wydźwięku. Głównym antagonistą filmu jest Hela (Cate Blanchett), która swoją rolą udowadnia, że jest w stanie wcielić się w każdą powierzoną jej rolę – odegranie niezrównoważonej kobiety wacającej do domu „po swoje” wychodzi jej z ogromną lekkością. Tom Hiddleston w roli Loki’ego wypada równie dobrze. Ukazanie jego bliższych relacji z bratem było strzałem w dziesiątkę sprawiającym, że osoba będąca przeciwnikiem Avengers’ów w poprzednich produkcjach jest godna polubienia przez widza.

Taika Waititi wraz z James’em Gunn’em to odpowiedź kina superbohaterskiego na wołanie widzów pragnących czegoś więcej. Światy przedstawione w filmach obu panów ogranicza tylko wyobraźnia, o którą nie musimy się martwić ponieważ ukazywanie coraz większej ilości świetnych pomysłów po prostu weszło im w krew. „Thor: Ragnarok” dzięki swojej odmienności zyskuje w oczach widza, który po prostu czekał na dobry film z Thorem w roli głównej. Najwyższy poziom komedii, świetnie skrojona rozwałka przeplatana wciągającą fabułą sprawiają, że rozrywkowość omawianego tytułu jest na najwyższym poziomie.