Postapokaliptyczna trylogia od samego początku nie miała przed sobą łatwej drogi. Po ciepło przyjętej części pierwszej jej sequel wprowadził wszystkich oglądających w stan zakłopotania wywołanego brakiem jakiegokolwiek sensu przedstawianej historii. Nie dziwi więc fakt, że moje oczekiwania wobec ostatniej części nie były wygórowane – wszystko wskazywało, że będzie to tylko odgrzewany kotlet, lecz ku mojemu zaskoczeniu film jest solidnym akcyjniakiem idealnie nadającym się do chrupania popcornu.

kadr z filmu Więzień Labiryntu: Lek Na Śmierć

„Więzień labiryntu: Lek na śmierć” w dalszym ciągu próbuje poruszać ważne kwestie takie jak: przyjaźń, przetrwanie, zagłada cywilizacji. Luźna adaptacja jaką stworzono jest oparta na wyciągniętych z książkowego pierwowzoru najlepszych wątków i poszatkowaniu ich tak aby materiału wystarczyło na trzy części. Spowodowało to ogromne dysproporcje pomiędzy historią zawartą w powieściach a tą przedstawioną w filmie. Śledzona przez nas opowieść jest bezpośrednią kontynuacją wydarzeń dziejących się pod koniec drugiej części: W chwili gdy Theresa (Kaya Scodelario) zdradza bohaterów, Thomas (Dylan O’Brien) dołącza do bojówki walczącej z Dreszczem. Ów organizacja więzi jego przyjaciela Minho (Ki Hong Lee), który posiada w sobie odpowiedni gen do stworzenia szczepionki na pożerającą świat pożogę. Grupa przyjaciół postanawia go odbić. Zagrożenie jest coraz większe, epidemia pożera umysły najbliższych, szansa na odnalezienie leku z dnia na dzień maleje – ostatnią nadzieją głównego bohatera są rebelianci, którzy jako jedyni mogą zmierzyć się z Dreszczem.

Po obejrzeniu omawianego dzieła mamy wrażenie obcowania z urywkami życia postaci, które zostały naprędce posklejane tak chaotycznie, że o jakiejkolwiek logice nie można tu mówić. Bez obejrzenia poprzednich części można czuć się zagubionym – zadbała o to minimalna ilość nawiązań do elementów, które ukształtowały charaktery bohaterów w poprzednich częściach. Kulejącą fabułę całkiem sprawnie twórcy próbowali ukryć pod maską wykreowanego świata. Przedstawienie cywilizacji żyjącej z przeświadczeniem nadchodzącej śmierci i elit traktujących niżej sytuowanych jak króliki doświadczalne sprawia, że pomimo wad produkcja staje się wciągająca. Pomimo faktu, że scenarzyści oparli film na wszystkich możliwych schematach zaczerpniętych z gatunku post-apo to wyszło mu to na dobre, albowiem wszystko jest lepsze od biegnących bez końca nastolatków, których widzieliśmy w drugiej części trylogii.

kadr z filmu Więzień Labiryntu: Lek Na Śmierć

Jeżeli sądzicie, że gra aktorska pomoże „Więźniowi Labiryntu” to jesteście w dużym błędzie – przeciętność wylewa się z ekranu choć wybija się z niej postać Dylana O’Briena, którego charyzma sprawia, że wierzymy w jego motywację i kibicujemy mu w trudnych momentach. W tym miejscu warto wspomnieć o efektach komputerowych i ogólnym wyglądzie produkcji a ten prezentuje wysoki poziom. Monumentalne kadry pełne kontrastów, sceny walki zapierające dech w piersiach i wpadający w ucho soundtrack – wszystko to sprawia, że film jest bardzo przyjemny dla oka.

Najbardziej zaskakujące są spektakularne powroty bohaterów, którzy pożegnali się z serią. Tajemnica, którą wnoszą na ekran nadaje filmowi nowy wymiar i sprawia, że w ostatecznym rozrachunku „Więzień labiryntu: Lek na śmierć”  staje się przyjemnym blockbusterem. Brakuje w nim krzepiących przemów, skomplikowanych metafor i rozmyślania o życiu i śmierci lecz czy o to chodzi w filmie, który z założenia ma dostarczać rozrywkę?