Guillermo del Toro w charakterystyczny dla siebie sposób opowiada nam historię pięknej i bestii wyrywając ją z baśniowej krainy i wrzucając do nieprzyjemnych realiów zimnowojennych Stanów Zjednoczonych, które za wszelką cenę chcą wygrać wyścig zbrojeń ze Związkiem Radzieckim. Elisa Esposito (Sally Hawkins) nie ma łatwego życia. Kobieta jest sierotą, która nigdy nie poznała swoich rodziców. Jako osoba niema automatycznie jest postrzegana przez społeczeństwo za gorszego człowieka. Elisa ma w sobie jednak ogromną empatię i wyobraźnie, które w połączeniu z pracą w ośrodku rządowym przysporzą jej wiele problemów. Zelda (Octavia Spencer) również jest sprzątaczką i jedyną osobą w pracy, która nie patrzy na koleżankę z góry. Pewnego dnia podczas rutynowego wykonywania obowiązków kobiety spotykają uwięzionego przez wojsko stwora nieznanego dotąd gatunku. Elisa dostrzega w nim rozumną i obdarzoną uczuciami istotę, która została skazana na życie w cierpieniu. Kobieta postanawia pomimo wielu przeciwności losu zwrócić mu wolność, co nie spodoba się szalonemu dyrektorowi tajnego projektu – Richardowi Stricklandowi (Michael Shannon).

Reżyser uwielbia robić filmy, które przenoszą nas do ważnych momentów w historii – akcja „Labiryntu Fauna” działa się podczas hiszpańskiej wojny domowej. Tym razem na własnej skórze możemy odczuć jaka atmosfera panowała w stanach zjednoczonych w najmroczniejszych latach zimnej wojny. W rządowych placówkach więzieni byli radzieccy szpiedzy donoszący Moskwie o każdym kroku politycznego przeciwnika. W tamtych czasach każdy był podejrzany. Tak nieprzyjazne środowisko nie przeszkodziło jednak w zrodzeniu się nietypowej miłości – kobieta zakochuje się w potworze, który ma zostać zabity i przekazany do celów naukowych. Gdy tylko ów potwór pojawia się na ekranie od razu przywodzi skojarzenia z postacią Abe’a Sapiena, którego mogliśmy zobaczyć w serii filmów „Hellboy”. Pod kostiumem kryje się nawet ten sam aktor – Doug Jones. Wygląd kompleksu wojskowego wygląda jak wyrwany z biura badań paranormalnych i obrony. To wszystko sprawia, że teza o braku funduszy na ostatnią część trylogii o „Hellboyu” i stworzeniu w jego miejsce omawianego tytułu zdaje się być w pełni zasadna.

Aktorzy spisali się fenomenalnie – Sally Hawkins pomimo niemej roli po prostu bryluje na ekranie. Jej gestykulacja i emocje pojawiające się na twarzy sprawiają, że rozumiemy ją pomimo faktu, że nie wypowiada ani jednego słowa. Octavia Spencer tworzy wokół siebie bardzo przyjazną atmosferę. Postać, którą gra czarnoskóra aktorka wnosi do tytułu wiele świetnego humoru i ciepła. Najbardziej zapadającą w pamięć rolą jest despotyczna postać grana przez Michaela Shannon’a – bez niego „Kształt Wody” nie działałby tak porywająco na widza. Najważniejszy jest fakt, że każda postać w filmie ciekawi widza. Nie ważne czy jest to podstarzały sąsiad homoseksualista, stłamszona w domu żona, obsesyjny szef czy naukowiec. Każdy z nich został świetnie wymyślony i poprowadzony przez twórców.

„Kształt Wody” to film trafiający w główny nurt Hollywood: ckliwy, pełen miłości i przyjaźni – widzowie lubią takie historie. Mrok znany z poprzednich filmów Guillermo del Toro jest wypierany przez nadzieję. Nie jest to wada, lecz kolejny etap w twórczości reżysera, który tak zasmakował w baśniowych opowieściach. Największym problemem omawianego filmu jest brak wnoszenia czegokolwiek od siebie – wszystkie elementy, które są w nim ukazane już kiedyś z pewnością widzieliśmy i zobaczymy na ekranie jeszcze nie raz.


„Kształt Wody” zobaczyć można w kinie Kosmos, prowadzonym przez Instytucję Filmową SILESIA FILM.