Osoby śledzące rynek filmowy doskonale zdają sobie sprawę, że w okolicach święta zakochanych do kin trafia zalew filmów romantycznych. Zazwyczaj są przeciętne, czasami po prostu słabe (choć są od tej reguły wyjątki) to wśród nich zawsze znajduje się ten jeden cukiereczek. Film tak zły, że nazywanie go filmem to obraza dla całej kinematografii. „365 Dni” to prawdziwy koszmarek, który pod przykryciem ładnej oprawy i próbuje nam wmówić, że z miłości to przecież gwałcić wolno. No bo czemu nie?
Szkodliwość takiego podejścia do kinematografii jest przeogromna.
Nie mam pojęcia co musiało dziać się na planie „365 dni”, że tego typu sceny nie zostały usunięte z ostatecznej wersji produkcji, ale mam wrażenie, że było to zamierzone działanie reżysera. Od samego początku kampania reklamowa filmu jechała na kontrowersji. Z jednej strony sporny w odbiorze bestseller, z drugiej cenzurowanie plakatu bo niby pokazuje zbyt wiele nagości. Niestety takie podejście i komercyjny sznyt zaowocowało prawdziwą scenariuszową pustką. Nuda hula pomiędzy scenami, które swoją pomysłowością i koślawym montażem mogłyby konkurować z filmami pranksterów na YouTube. Podsumowując: Miał być erotyk a wyszło goło i wesoło.
W ekranizacji książki Blanki Lipińskiej nie uświadczymy normalnych przejść pomiędzy ujęciami. Wszystko jest poszarpane i wygląda tak jakby ktoś kompletnie nie znający się na pracy montażysty usiadł przy biurku i posklejał taśmę filmową w losowych miejscach. Do tego przemiału dołożono niedopasowaną muzykę, która irytuje i nie pomaga w pozytywnym odbiorze całości. Tej porażki nikt nie próbował ratować.
„365 dni” to twór filmopodobny
Barbara Białowąs i Tomasz Mandes zalewają ekran brakiem jakiejkolwiek logiki. Jako przykład podam scenę morderstwa z początku filmu. Wszystko zostało nakręcone na odludziu, gdy bohaterowie stoją na dachu wysokiego budynku. Gdy rozlega się strzał, widzimy kulę przeszywającą ciała z góry na dół. Czy to oznacza, że zamachowiec strzelał z helikoptera, samolotu, stał na szczudłach? Twórcy postanowili nie kłopotać widza takimi błahostkami i od razu przechodzą do innych równie cringowych wątków.
Jednak to wszystko nic w porównaniu z tym jak w „365 dni” traktuje się kobiety. Widzowie oglądający polskie „Pięćdziesiąt twarzy Greya” podczas seansu dostali do oglądania film pełen scen poniżania, uprzedmiotawiania, innych czynności seksualnych z dołączonym do kompletu gwałtem. A to wszystko w cenie jednego biletu.
Podczas gdy sprawcy wielu przestępstw na tle seksualnym cieszą się nieskrępowaną wolnością, reżyser i scenarzysta postanowili wystawić im prawdziwą laurkę w wersji kinowej.
Główny bohater nigdy nie pyta swojej wybranki o zgodę na seks, po prostu On chce to Ona musi. Nawet sobie nie wyobrażam jak podczas oglądania tego „dzieła” musiały czuć się kobiety skrzywdzone przez oprawcę. Przecież ich koszmar nie kończy się z dnia na dzień tylko trwa do końca życia. Wiele z nich zdoła sobie z nim poradzić, lecz w międzyczasie tego typu produkcje pokażą społeczeństwu, że to tylko niewinne igraszki i w gruncie rzeczy nie ma się czym przejmować.
Polską symulacje gwałtu obejrzałem na Netflix i cieszę się przeogromne, że nie dołożyłem ani złotówki do jej i tak wysokiego box office. „365 dni” zasługuje na ogromne potępienie, które jak widzę po opiniach krążących w internecie już się dokonało. Jeśli chcecie to możecie obejrzeć ten komercyjny gniot. Pamiętajcie jednak, że odradzałem.
OCENA:
- Fabuła - 1/101/10
- Gra aktorska - 1/101/10
- Jakość scenariusza - 1/101/10
- Przyjemność z oglądania - 1/101/10
Podsumowanie:
Widzowie oglądający polskie „Pięćdziesiąt twarzy Greya” podczas seansu dostali do oglądania film pełen scen poniżania, uprzedmiotawiania, innych czynności seksualnych z dołączonym do kompletu gwałtem. A to wszystko w cenie biletu. Miał być erotyk a wyszło goło i wesoło.
Cieszymy się, że wpadłeś do nas poczytać o filmach/serialach. Więcej naszych tekstów o elementach kultury audiowizualnej znajdziesz wpisując w przeglądarkę filmowicz.pl
Comments