Jakie jest kinowe uniwersum DC każdy widzi. Poza małymi wyjątkami królują tam dzieła delikatnie mówiąc słabe. Przełamać patos od kilku lat próbują animacje, które poprzez samoświadomość i wyśmiewanie błędów aktorskich produkcji zdobyły ogromną rzeszę fanów. Po „Lego Batmanie” przyszła kolej na kolejną markę kochaną przez fanów komiksów, a w szczególności starszych widzów Cartoon Network – „Młodzi Tytani: Akcja!” to premiera przed którą miałem wiele obaw, nasilających się po kontakcie z nową odsłoną serialu, jednak film przebija pod każdym względem kreskówkę z małego ekranu zabierając widza w podróż pełną dobrej zabawy.

Tak jak każdy superbohater Robin pragnie mieć swój własny film. W świecie gdzie nawet lokaj Batmana, Alfred doczekał się pełnometrażowej produkcji o jego perypetiach bycie bohaterem bez „prawdziwej kinówki” jest przyjmowane za przykład kompletnego nieudacznictwa. Robin postanawia wraz ze swoją ekipą: Bestią, Cyborgiem, Gwiazdką i Raven znaleźć prawdziwego arcywroga. Gdy na ekranie pojawia się Slade wiemy, że będzie trudnym przeciwnikiem, który przez zabawę psychiką bohaterów doprowadzi ich grupę do rozłamu.

Animacja wyglądem stoi. Oglądając perfekcyjnie rozrysowane barwne kadry mam pewien niedosyt, że film nie pojawił się w formacie IMAX. Psychodeliczne wizje połączone z niedorzecznym humorem sprawdzają się świetnie, choć lekko zgrzytają w konfrontacji z żartami o pierdzeniu. Tak, „Młodzi Tytani: Akcja!” zawierają znienawidzony przeze mnie styl gagów, lecz na szczęście twórcy nie atakują nas nim z każdej strony, a jedynie w kilku scenach. Poziom zabawy podbija obecność postaci kojarzonych z Marvelem oraz nawiązanie do „Króla Lwa”, które jest taką perełką, że tylko dla niej warto jest się wybrać na film. Całą akcję przeplatają proste, choć satysfakcjonujące dialogi, a cały scenariusz jest do bólu przewidywalny – każdy widz w połowie seansu będzie wiedział jak całość się skończy.

DC to niezwykłe zjawisko. Z jednej strony chciałbym, żeby superbohaterskie produkcje tego uniwersum były na wysokim poziomie, lecz bez nich samo DC nie mogłoby nabijać się z własnych potknięć w świetnych animacjach. Może za kilka lat ta tendencja ulegnie zmianie, lecz w tym momencie pomimo oferowania prostej rozrywki DC da się lubić i to bez wstydu.