Inteligentna fabuła, watka akcja i techniczna perfekcja to elementy, które wyniosły „Sicario” na wyżyny kina akcji. Jednak niektórych filmów nie powinno się kontynuować, tym bardziej pod ręką nowego reżysera, który cały czas będzie próbował przebić osiągnięcia swojego poprzednika. „Sicario 2: Soldado” niestety jest już tylko niestrawną namiastką swojego poprzednika, która swoją dosłownością uderza nas już na wstępie i wykłada coraz to nowe elementy na tacy, prowadząc nas za rękę przez całą fabułę.

Znów przenosimy się do meksyku i obserwujemy jak amerykanie działają w miejscu gdzie nie ma żadnych zasad. Ich walka z kartelami narkotykowymi, nie polega już tylko na przechwytywaniu nielegalnych substancji…większym problemem jest przemyt ludzi przez granicę. Bodźcem do przeprowadzenia operacji bez wiedzy Meksykańskiego rządu i w kompletnej tajemnicy stają się ataki terrorystyczne, w których giną niewinni obywatele Stanów Zjednoczonych. W tym momencie wiemy, że na ekranie pojawi się ze stoickim spokojem  Matt Graver (Josh Brolin). Musi skompletować zespół, który nie będzie kierował się uczuciami, a jedynie instynktem zabójcy – nie dziwi więc fakt, że jego trzonem jest Alejandro (Benicio del Toro). Uzupełnieniem morderczej kompanii jest Steve Forsing (Jeffrey Donovan), będący swoistym spoiwem ekipy.

Jeżeli liczycie na komunikację z widzem na poziomie pierwowzoru, to się przeliczycie. Sequel pokazuje wszystko w nadmiarze; nic nie jest tajemnicą, a nawet jeśli mogłoby być, to jest nam bardzo szybko wyjaśnione. Wydarzenia na ekranie nie wzbudzają w nas emocji, ponieważ brakuje tu odpowiedniego budowania napięcia,  wtórność jest na każdym kroku, a łączenie kilku wątków naraz i nie nawiązanie jakiejkolwiek relacji między nimi to norma. „Sicario 2: Soldado” to efekciarskie guilty pleasure, które cały czas przypomina nam, jak niebezpiecznym krajem jest Meksyk – na okrągło dowiadujemy się o bezwzględności i barbarzyństwie narkotykowego półświatka, a jak wszystko jest już zdemaskowane, to nie wywołuje w widzu adekwatnej reakcji.

Zagmatwanie w scenariuszu osiągnęło apogeum już na początku – wątek zamachów terrorystycznych zostaje urwany błyskawicznie. Isabela Reyes (Isabela Moner) ma być przepustką bohaterów na dotarcie do szefa kartelu, lecz bardzo szybko jej rola zmienia się z córki gangstera w odgrywanie iście „rodzicielskiej” relacji z Alejandro. Ile już razy na ekranie widzieliśmy przemianę największego twardziela w opiekuńczego i oddanego sprawie „ojca”? Brak tu jakiejkolwiek świeżości, a całość wygląda jak zrealizowana bez pomysłu. Fabuła przelatuje nam przez palce – przeciętna, pretekstowa i pozbawiona jakiegokolwiek temperamentu. To już nie to samo „Sicario”, które pamiętamy.

Bez Denisa Villeneuve na pokładzie „Sicario 2: Soldado” po prostu się stoczyło. Historia bez polotu, kompletnie nieudane próby naśladowania stylu reżysera, marny scenariusz, a przede wszystkim potraktowanie fabuły jako wątek poboczny. Ważne są tu strzelaniny i akcja, lecz zapomniano, że bez odpowiedniego podłoża każdy z tych elementów będzie po prostu niewypałem.


OCENA
  • 42%
    Fabuła - 42%
  • 65%
    Gra aktorska - 65%
  • 40%
    Jakość scenariusza - 40%
  • 53%
    Przyjemność z oglądania - 53%
50%

Podsumowanie:

Bez Denisa Villeneuve na pokładzie „Sicario 2: Soldado” po prostu się stoczyło. Historia bez polotu, kompletnie nieudane próby naśladowania stylu reżysera, marny scenariusz, a przede wszystkim potraktowanie fabuły jako wątek poboczny. Ważne są tu strzelaniny i akcja, lecz zapomniano, że bez odpowiedniego podłoża każdy z tych elementów będzie po prostu niewypałem.