Netflix przypomina nam ostatnio lektury z dzieciństwa: niedawno powstał serial na podstawie „Serii niefortunnych zdarzeń„, a teraz wzięto na warsztat jedną z najsłynniejszych serii powieści dla nastolatek – „Anię z Zielonego Wzgórza” autorstwa Lucy Maud Montgomery. W przeciwieństwie jednak do sielskiej i urokliwej ekranizacji z Megan Follows w roli głównej, najnowsza produkcja stacji jest kierowana raczej do starszej widowni i zagłębia się w mroczne zakamarki przeszłości Ani Shirley. Serial jest przez to bardziej wiarygodny, jednak pytanie brzmi: czy to właśnie realizmu szukamy, powracając z sentymentem do historii z dzieciństwa?

Z książkowego pierwowzoru właściwie niewiele dowiadujemy się o przeszłości rudowłosej bohaterki, poza tym, że zanim została przygarnięta przez rodzeństwo Cuthbertów, wychowywała się wcześniej w kilku rodzinach zastępczych, a potem w sierocińcu. Jej życiorys został przedstawiony bardzo pobieżnie, a wraz z przeprowadzką do Avonlea jej traumatyczna przeszłość została właściwie wymazana i Ania rozpoczęła nowe, szczęśliwe życie. Tymczasem w „Ania, nie Anna” przeszłość Ani Shirley nie daje tak łatwo o sobie zapomnieć i dziewczynka miewa w nocy koszmary, w których nieustannie wraca do dramatycznych przeżyć z poprzednich domów. Przez złe doświadczenia z przeszłości i okrucieństwa jakich zaznała od ludzi mimo swojego młodego wieku, ma problemy z nawiązywaniem kontaktów z rówieśnikami, jest nadwrażliwa i impulsywna (niewątpliwie serialowej Ani przydałby się dziecięcy psycholog i długa terapia). Serial jeszcze w większym stopniu niż książka pokazuje, jak mocno kształtują człowieka doświadczenia z dzieciństwa i jaki mają wpływ na rozwój osobowości. Dzięki ukazaniu fragmentów przeszłości głównej bohaterki, możemy się również domyślać, skąd się u niej wzięła skłonność do fantazjowania i bujna wyobraźnia – dziewczynka musiała tworzyć w głowie alternatywne światy, by poradzić sobie z ciężką rzeczywistością.

Serial wprowadza też kilka wątków, których nie było w książce, jednak trzeba przyznać, że (ostatecznie) pozostaje dość wierny swojemu pierwowzorowi. Autorzy scenariusza postawili akcent na zupełnie inne fragmenty opowieści tak, aby w każdym epizodzie podkreślać samodzielność, zaradność i dojrzałość bohaterki, która musiała praktycznie od urodzenia na siebie zarabiać. Czytając tę książkę jako dziecko, zapewne nikt nie zwracał uwagi na fakt, że historia o rudowłosej sierocie osadzona jest pod koniec XIX wieku, kiedy rola i pozycja dziecka (zwłaszcza wychowanego na wsi) była zupełnie inna niż współcześnie.

Największą zaletą tej ekranizacji jest chyba to, że niemal każda postać – od głównej, aż po epizodyczną ma w filmie własną historię i tożsamość oraz wnosi coś do opowieści.

Ania Shirley w wydaniu Amybeth McNulty jest o wiele bardziej autentyczna od Megan Follows, a ponadto wygląda i zachowuje się dokładnie, jak bohaterka opisana w książkach kanadyjskiej pisarski. Jest rozbrajająco szczera, naiwna i roztrzepana. Aktorka grająca Anię nie grzeszy również urodą (a przynajmniej mocno odbiega od klasycznego wzorca) i jest typowym „brzydkim kaczątkiem”, co zresztą tylko dodaje jej uroku i automatycznie wzbudza sympatię widza. Nie sposób również nie polubić Maryli i Mateusza Cuthbertów, w których wcielili się Geraldine James i R.H. Thompson. Największą zaletą tej ekranizacji jest chyba to, że niemal każda postać – od głównej, aż po epizodyczną – ma w filmie własną historię i tożsamość oraz wnosi coś do opowieści. Dzięki tej produkcji zupełnie inaczej patrzymy chociażby na książkowego Gilberta Blythe’a, Małgorzatę Linde, czy ciotkę Józefinę, bo rozumiemy ich zachowanie i motywy postępowania.

Powracając jednak do pytania zadanego we wstępie, nie wiem czy „Ania, nie Anna” spodoba się zagorzałym czytelnikom serii. Powracanie do lektur z lat dziecinnych jest trochę jak powrót do domu po wieloletniej podróży. Jakoś podświadomie oczekujemy, że zastaniemy w nim dokładnie to, co zostawiliśmy. W kominku będzie się dalej palił ogień, na stoliku czekała świeżo zaparzona kawa, a na dywaniku wygrzewał nasz ukochany kot. Co jednak będzie, gdy okaże się, że kot dawno zdechł, a z rodzinnego domu pozostał jedynie popiół i zgliszcza? Dokładnie takie uczucie pozostawia po sobie produkcja. Oto okazuje się, że to, co przeżyliśmy w dzieciństwie, było jedynie ułudą i wytworem naszej wyobraźni. Chociaż serial jest bardzo dobrze zrealizowany, a główni bohaterowie wręcz doskonale obsadzeni, to jednak finalnie pozostaje po nim dość gorzki posmak.

OCENA
  • 77%
    Fabuła - 77%
  • 81%
    Gra aktorska - 81%
  • 71%
    Jakość scenariusza - 71%
  • 91%
    Przyjemność z oglądania - 91%
80%

PODSUMOWANIE:

Chociaż serial jest bardzo dobrze zrealizowany, a główni bohaterowie wręcz doskonale obsadzeni, to jednak finalnie pozostaje po nim dość gorzki posmak.