W ostatnim czasie w kinie brakowało realnie wyglądającego mordobicia, w które widz jest w stanie uwierzyć. David Leitch i Chad Stahelski w „Johnie Wicku” zawarli ogromny ładunek świetnej rozrywki angażującej widza na każdym kroku. Gdy Chad samotnie stworzył tegoroczną kontynuację „Johna Wicka”, David Leitch podjął wyzwanie tworząc film o kobiecym wcieleniu 007 osadzony w realiach zimnowojennego bloku wschodniego – a mianowicie tytułową „Atomic Blonde”.

Film szpiegowski a może akcyjniak? „Atomic Blonde” dość dobrze spełnia warunki aby być przedstawicielem obu gatunków, choć bliżej jej do wartkiego filmu akcji. Sceny mające nakręcać intrygę są stworzone z takim zakłopotaniem i nudą, że podczas niektórych sekwencji po prostu ziewałem. Czym więc broni się ów film? Zdecydowanie scenami walki podczas których choreografia dopracowana jest do perfekcji. Poszczególne potyczki zdają się być nakręcone na jednym ujęciu kamery, co przybliża akcję do widza. Film ulokowany jest w czasach upadku muru berlińskiego. Klimat miasta podzielonego przez żelazną kurtynę oddany jest bardzo dobrze. Na własnej skórze możemy odczuć niepewność mieszkańców tejże metropolii. Przemyt, zdrada, szkalowanie obywateli sprzeciwiających się komunistycznej władzy a wszystko to okraszone bardzo pesymistycznym nastrojem tworzącym zarzewie rewolucji, której podążając za filmem jesteśmy świadkami.

Jeżeli kinowy tytuł opowiada o wydarzeniach z lat 80’tych powinien w pełni nawiązywać do nich wyglądem. W tym miejscu twórcy nie zawodzą serwując nam stylistyczną neonową utopię. Wygląd zdjęć jest nieskazitelny. Niebieska i czerwona poświata towarzyszą nam na ekranie przez cały film. Praca kamery również stoi na najwyższym poziomie. Operator świetnie się spisał kręcąc bardzo dynamiczną scenę walki „na schodach” oraz o wiele spokojniejszą za „ekranem kinowym” -obie upewniają mnie w przekonaniu, że kunszt operatorski i umiejętności Jonathana Seli są pokazem najwyższego możliwego poziomu.

Obsada również spisała się świetnie: Charlize Theron jest wprost stworzona do tej roli. Miło było na ekranie ujrzeć świetnego Johna Goodmana, który jest klasą samą w sobie. James McAvoy również wypadł świetnie, lecz z odgrywaną przez niego postacią mam pewien problem. Po przekroczeniu połowy filmu skupia na sobie tak wiele wątków, że nie trudno się pogubić. Również osoba odpowiedzialna za oprawę muzyczną dobrze wykonała swoje zadanie. „Atomic Blonde” to bardzo wartki i świetnie zmontowany teledysk z mnóstwem neonów i idealnie dopasowaną muzyką.

Najnowszy film Davida Leitcha to samoświadome dzieło choć sprawiające wrażenie sklejonego z dwóch niepowiązanych ze sobą tytułów. Jako film szpiegowski tytuł byłby po prostu niskich lotów, lecz przez połączenie ze świetną akcją „Atomic Blonde” się obroniła i jest w tym momencie moją ulubioną „atomówką”.