W 2015 roku Universal Studios powróciło do kultowej franczyzy odnosząc niebywały sukces – magia dinozaurów na ekranie zapoczątkowana przez Stevena Spielberga przyciągnęła do kin miliony widzów. Po trzech latach od premiery „Jurrasic World” do kin zawitała kontynuacja przygód Claire i Owena, która w idealny sposób ukazuje, że sequel może być lepszy od pierwowzoru. Dinozaury jak zawsze brylują na ekranie, lecz towarzyszący im czynnik ludzki nie prezentuje najwyższej formy.

Filmy z tej serii albo się lubi, albo nie. Po prostu bez głębszego zastanawiania. Wśród wielu ludzi istnieją miłośnicy dinozaurów, którzy fascynowali się nimi już od najmłodszych lat oraz ci, którzy nie podzielają tak wielkiego entuzjazmu do prehistorycznych gadów. „Jurassic World: Upadłe królestwo” ponownie przenosi nas do świata, w którym inżynieria genetyczna potrafi przywrócić  do życia wymarłe przed milionami lat stworzenia, a także co bardziej przerażające, naszych bliskich. Park rozrywki został zamknięty, a na wyspie zamieszkałej przez dinozaury uaktywnił się wygasły przed wiekami wulkan. Obrońcy zwierząt chcą uratować zamieszkujących wyspę ostatnich przedstawicieli swojego gatunku. Rząd amerykański staje przed dylematem: ratować dinozaury, czy pozwolić im wyginąć.

Na ekranie znów widzimy znane twarze. Claire (Bryce Dallas Howard) działa teraz jako aktywistka na rzecz ruchu ochrony dinozaurów, oraz Owen (Chris Pratt) wiodący spokojne życie w przyczepie kempingowej behawiorysta zwierząt. Mówiąc o tych bohaterach należy zaznaczyć, że twórcy i reżyser J. A. Bayona posłuchali fanów i wyeliminowali z ich ról wszechobecne głupoty – np. szeroko komentowane po premierze „Jurassic World” bieganie w szpilkach. Tutaj wręcz wrzucane są kadry pokazujące, że główna bohaterka z korporacyjnej pracoholiczki stała się wyluzowaną społeczną działaczką. Kreacja Owena nareszcie stała się bardziej zabawna i dla mnie jest to ogromny plus, bo mieć w obsadzie Chrisa Pratta i nie dać mu ujawnić swojego komediowego talentu to po prostu grzech. Niestety scenariusz mocno ogranicza jego żartobliwe zapędy przez co rola aktora w pewnych momentach wydaje się być przytłumiona.

Wydarzenia na wyspie, choć nie są finałem to stanowią mocny trzon produkcji. Oglądając to wszystko czujemy się, jakbyśmy widzieli na własne oczy zagładę dinozaurów – wulkan stał się w tym przypadku namiastką asteroidy, a ilość uczucia jaką wpakowano w poszczególne sceny sprawia, że nawet najwięksi malkontenci uronią łezkę nad umierającymi gadami. W filmie pojawia się ogromna ilość odniesień do poprzednich części, które pokazują jak nieprzemyślane działania ludzkości mogą być katastrofalne w skutkach. Oczywiście jest to stały element każdej produkcji z serii, ale w tym przypadku pchają akcję do punktu krytycznego w którym dinozaury stają się mieszkańcami otaczającego nas świata.

Bolączką całej produkcji jest schematyczność i słaby scenariusz. Znów widzimy na ekranie hybrydę zabijającą dla sportu, która została stworzona przez złego doktora Wu wyrwanego wprost z filmów szpiegowskich ubiegłego wieku. Kolejna podróż na wyspę kończy się masakrą – jakbyśmy nigdy tego nie widzieli. Reżyser na szczęście dwoi się i troi, aby swoją pracą zatrzeć złe wrażenia jakie pozostawia po sobie skrypt. Poszczególne sceny są tak dopieszczone, że zapominany o otaczającym nas świecie i czujemy się jak podczas oglądania horroru. Nie bez znaczenia jest w tym przypadku również warstwa operatorska, która wnosi masę świeżości do całej serii.

Nie da się ukryć, że upadłe królestwo jest tylko rozgrzewką przed „Jurassic World 3”.  Akcja nieubłaganie zmierza w jednym kierunku, lecz jest po prostu za późno – taki zabieg sprawdziłby się perfekcyjnie w „Parku Jurajskim III”, ale teraz cała koncepcja nie robi już na widzach tak wielkiego wrażenia. „Jurassic World: Upadłe królestwo” to solidna letnia rozrywka z masą błędów skrzętnie ukrytych przez twórców. Jeżeli weźmiemy jednak pod uwagę, że całość jest zapowiedzią czegoś wielkiego i udaną kontynuacją pierwszej części, to film się broni. Zachwyt produkcją opada po kilku godzinach od seansu, gdy dochodzi w naszej głowie do przemyślenia fabuły i okazuje się, że ludzie są kiepscy a dinozaury nadal w formie.