Od samego początku najnowszego widowiska Luca Bessona mamy wrażenie obcowania z czymś wielkim. Humanistyczne podejście z jakim reżyser podchodzi do widza jest godne podziwu. Film rozpoczyna się autentycznym nagraniem z misji Sojuz-Apollo z 1975 roku – był to jeden z niewielu momentów zimnej wojny gdy Amerykanie i Rosjanie potrafili się dogadać ponad wszelkimi podziałami. Na ekranie obserwujemy ogromny rozrost stacji kosmicznej zawieszonej nad ziemią aż do dalekiej przyszłości w której to ów obiekt nie jest już tylko domem rasy ludzkiej lecz również wielu obcych gatunków.

W pewnym momencie stacja jest już tak wielka, że stwarza zagrożenie dla matki ziemi. Zapada więc decyzja aby wysłać Alfę w dalsze regiony kosmosu, co nawet na chwilę nie spowolniło jej rozwoju tworząc prawdziwe miasto tysiąca planet. W innym zakątku kosmosu dochodzi do ogromnej tragedii, która może zagrozić istnieniu Alfy.  Za taki początek filmowi należą się oklaski – historia dawkowana jest stopniowo oraz oszczędnie pozbywając się morza dialogów na rzecz wizualnego przedstawiania fabuły. Przyznam, że warstwa audiowizualna robi ogromne wrażenie lecz opowieść z biegiem czasu staje się nużąca.

Główni bohaterowie – z nimi mam największy problem. Czy oni są parą? Jeżeli tak to przedstawioną bez ukazania choćby najmniejszego cienia chemii między nimi. Valerian to typowy kobieciarz i imprezowicz a Laureline jest jego kompletnym przeciwieństwem – wredna do szpiku kości, ale również bardzo inteligentna.  Dane DeHaan będący agentem rządu w kosmosie!? Od samego początku nie wierzyłem w obsadzenie go w tej roli i miałem rację. Jego wiecznie podkrążone oczy sugerują kompletnie przeciwne zajęcie od bycia stróżem prawa. Carze Delevingne należy się pochwała. Swoją rolę odegrała wprost mistrzowsko a z pewnością najlepiej z całej obsady, co mnie osobiście zaskoczyło ponieważ liczyłem bardzo na występ Clivea Owena, lecz sromotnie się zawiodłem – na ekranie widzimy go tylko przez około 15 minut i to w przerysowanym do szpiku kości wcieleniu.

Besson jako scenarzysta tylko zaszkodził filmowi. Stworzony przez niego scenariusz jest naiwny, bardzo dosłowny,  pełen zbędnych elementów, drętwy a przede wszystkim za długi. W ciągu ostatnich 30 minut filmu po prostu nie mogłem usiedzieć w miejscu a fabuła zaczęła mnie nudzić. „Valerian i miasto tysiąca planet” jest przedłużany na siłę – tylu zbędnych scen dawno nie widziałem. Za przykład podam kadry z Rihanną; są one kompletnie zbędne. Nie wnoszą żadnej wartościowej treści do fabuły a tylko marnują czas.

„Valerian” to magnum opus Luca Bessona, które chciał stworzyć od zawsze. Zawarto w nim ogromny kalejdoskop barw i zachwycających efektów komputerowych, lecz zapomniano jak ważne są relację pomiędzy głównymi bohaterami, tak naprawdę kreujące film. Można stworzyć wspaniałe nowe światy, które zapierają dech w piersiach lecz bez dobrej fabuły koncept nie wypali. W „Valerianie” treść jest bardzo nierówno poszarpana co sprawiło, że w niektórych scenach nie wiedziałem na czym mam się skupić. Jeżeli  kontynuacja zostanie potwierdzona to będę z na nią czekał – świat „Valeriana” jest pełen potencjału, który w odpowiednich rękach z pewnością zapewni mu sukces.